Historia kocurka Mniszka.

Wolontariuszki wiozące kotka do domu stałego przejeżdżają przez sporą miejscowość. Centrum handlowe, sporo ludzi na ulicy. Jak to maja osoby obarczone przypadłością „spostrzegania małego” zobaczyły słaniającego się po trotuarze kota. Zrobiły kółko, wróciły. Kot nadal tam był. Gdy wysiadły i zbliżyły się do biedaka, on przytulił głowę do ich rąk. Wyglądał rozpaczliwie i bardzo, bardzo źle woniał. Zawinęły go w koc (jakiś koc i karmę wozi się zawsze).Po przyjeździe do lecznicy i w odpowiednim świetle ukazała się cała groza…Stworzenie wychudzone, wygłodzone, zbliżał pyszczek do miski ale nie mógł jeść. Okazało się że stan uzębienia, cały pyszczek to czysty dramat. Cuchnąca ropa, zęby w ruinie. Trzeba było sporo czasu żeby choroba poczyniła takie spustoszenia. Opadający z sił kot wałęsał się po centrum tej dostatnio wyglądającej miejscowości pewnie dosyć długo. Dziewczyny rozpytywały w okolicznych posesjach czyj to byłby kotek. Odpowiadano: „a on się tu szwenda już długo, kotów tu pełno”….No….Kocurek był kastrowany, bardzo miziasty….

Przez parę dni lekarze próbowali go postawić na nogi ,podreperować. Koniecznym było szybko zrobić porządek w pyszczku. Wyniki z badania krwi nie były złe. Zaryzykowaliśmy. Niestety po zabiegu nasz Mniszek nie wrócił do przytomności. Ratowano go trzy doby. Niestety bezskutecznie. Pomoc przyszła za późno.

Gdyby ktokolwiek z ludzi w tej miejscowości zlitował się i  zajął kotem 2 tygodnie wcześniej ,albo zawiadomił najbliższa organizację. Niestety, ogół ludzi nie widzi Małego Stworzenia. Nie udało się…

OP IZ