Wyobraź sobie, jesteś kotem
Izabela Żbikowska Gazeta Wyborcza
2010-10-20, ostatnia aktualizacja 2010-10-20 14:52

Gdy prokurator Chrząszcz jedzie na miejsce zgonu samotnej osoby, wie, że najczęściej zastanie jakiegoś psa i kota. – I co mam robić? Nie mogę udawać, że ich nie ma
Anna, żona prokuratora Waldemara Chrząszcza, karmi koty, które przygarnęli i otoczyli opieką w swoim domu w Brzegu na Opolszczyźnie. (Sam prokurator nie zgodził się na zdjęcie, bo prowadzi też sprawy przeciwko mafii)
Anna, żona prokuratora Waldemara Chrząszcza, karmi koty, które przygarnęli i…
Waldemar Chrząszcz z Brzegu na Opolszczyźnie nie ma dzieci. Mieszka z żoną i stadem czworonogów – spadkiem po skazanych na odsiadkę lub ofiarach przestępstw.

Śledczym jest od 25 lat. Często zaprasza na rozmowę albo sam idzie do ludzi, którzy dręczą zwierzęta. Gdy perswazje nie skutkują, pisze doniesienia do własnej instytucji, by się potem tymi sprawami zajmować.

Na jego biurku piętrzą się akta. Wyrzucenie kota z samochodu, głodzenia psa, pozabijane kury.

– W świetle prawa było to bezsensowne okrucieństwo. Gdyby zabił je na rosół, to OK. Ale on ukręcał im łby, by drażnić sąsiadkę.

Co to za zbrodnia – zabicie psa?

– Jeśli widzę szansę poprawy w traktowaniu zwierzęcia, nie dążę do skazania człowieka za wszelką cenę. Wolę, by kara była wymierzona w zawieszeniu, bo wtedy jest to ostrzeżenie dla sprawcy i szansa dla zwierzaka.

Tak było np. z właścicielką burego kundelka Stanisławą T., która zaniedbywała karmienie i pojenie psa. Prokurator Chrząszcz dowiedział się o tym od swoich informatorów.

– Bo Brzeg to małe miasto i prawie wszyscy wiedzą, że sprawy zwierząt nie są mi obojętne.

Podczas przesłuchania -i później na sali sądowej -kobieta okazała skruchę, obiecała poprawę. Sąd warunkowo umorzył postępowanie.

– Nigdy więcej nie miałem na nią skarg -mówi Chrząszcz.

Czasem wnosi o więzienie.

Udało mu się posadzić na pół roku mężczyznę, który zatłukł psa sąsiadki. Chodził kłusować i musiał przejść przez gospodarstwo kobiety, której pies na niego szczekał. Wziął więc deskę i tak długo walił w psa, aż go uciszył za zawsze.

– Cieszę się, że odsiedział całą karę, tym bardziej że od innych więźniów też dostał popalić. Nie dlatego, że osadzeni są szczególnie wrażliwi na krzywdę zwierząt, tylko dlatego, że w więziennej hierarchii był nikim. Bo co to za przestępstwo – zabić psa?

Zarażeni wrażliwością

Była taka sprawa. Dwóch mieszkańców Brzegu, nie mając innego pomysłu na świętowanie Nowego Roku, zaczęło znęcać się nad psem jednego znich. Bili go i kopali, a kiedy był już za słaby, by się chować, wydłubali mu oczy. Potem sekatorem obcięli łapy.

– Podczas tych tortur pies prawdopodobnie jeszcze żył. Miałem naocznego świadka, który złożył zeznania.

Wszcząłem śledztwo, ale podejrzani zaprzeczyli. W ich wersji pies uciekł w sylwestra i wrócił tak poraniony, że kilka godzin później zdechł i został zakopany. Właściciel nie potrafił sobie przypomnieć gdzie, tłumaczył, że był zbyt pijany. A świadek – nie wiadomo dlaczego -wycofał się z zeznań. Więc – bez ciała i bez zeznań – trzeba było umorzyć śledztwo.

– W takich sprawach bardzo często trudno zebrać dowody – mówi prokurator. -Musimy opierać się na relacjach świadków, bo zwierzęta nie opowiedzą o swym cierpieniu. Dlatego taka ważna jest czułość ludzi na ich cierpienie. A ona się poprawia. Jeszcze niedawno wielu kolegów stukało się w głowę: „Po co ty, poważny prokurator, zajmujesz się jakimiś zwierzętami? Wszystkich ich nie uratujesz”. Odpowiadałem: „To prawda, ale wyobraź sobie, że sam jesteś tym jednym kotem, którego uda mi się ocalić”.

Szefowa Chrząszcza Agnieszka Mulka-Sokołowska przyznaje, że zaraził innych wrażliwością na cierpienia zwierząt. Przed świętami sama zadzwoniła po policję, gdy zobaczyła, że ryby w hipermarkecie mają za mało wody i wyraźnie się duszą.

Myślę: „Może to ja jestem nienormalny?”

Gdy prokurator Chrząszcz jedzie na wezwanie po zgonie starszej, samotnej osoby, wie, że najczęściej w mieszkaniu zastanie jakiegoś psa czy kota.

– I co mam zrobić? Nie mogę udawać, że ich nie ma.

Większość zwierzaków, które ma w domu, pochodzi z prokuratorskich akcji. Na przykład szarobury kot Kubuś trafił do niego, gdy w Brzegu znaleziono niezidentyfikowane ludzkie szczątki.

– Był na miejscu znaleziska. Mały, zapchlony, kulił się. Zabrałem go.

Czarno-biały Leon przez kilka dni jeździł w kole zapasowym jednego z sędziów, który zupełnie nie przejmował się autostopowiczem.

– Najwyżej zdechnie -powiedział. Ja na to, że ma natychmiast ze mną iść po tego kota. Na początku nie chciał, ale postraszyłem go prasą. I tak Leon jest ze mną od kilku lat.

Prokurator poświęca często sporo prywatnego czasu, by namierzyć rodzinę zmarłej osoby i przekonać, by wzięła zwierzaka. -Mówię: „Burek czy Kicia to był ukochany zwierzak babci, jak więc można go teraz oddać do schroniska?”. Słyszę zwykle: „Przy takiej tragedii nie mamy głowy, by myśleć o psie”. Może to ja jestem nienormalny?

Raz na wozie, raz pod wozem

Pewnego razu do szefowej prokuratora trafiła skarga rodziny zmarłej osoby. Zarzucili Chrząszczowi, że zamiast wykazać smutek z powodu śmierci człowieka, mówił tylko o zwierzęciu.

– Oczywiście przykro mi, jeśli rodzina straci kogoś bliskiego, ale ta osoba odeszła i moje łzy nic nie pomogą. Zresztą prokurator nie jest od tego, by opłakiwać zmarłych. Natomiast moim obowiązkiem jest zabezpieczenie mienia po takim zmarłym. A tym bardziej zabezpieczenie zwierzaka, bo to nie jest rzecz -mówi Chrząszcz.

Innym razem wylądował na dywaniku u prezesa sądu w Brzegu. Pewnej zimy zobaczył bowiem, że dzika kotka pałęta się po śniegu z dwoma małymi kociakami.

– Był styczeń, przynajmniej 15 stopni mrozu. Kotki by zamarzły. Uchyliłem okienko piwnic sądu, by mogły tam czmychnąć i ogrzać się. Podrzucałem im też jedzenie.

W piwnicach mieściło się archiwum komornicze. Koty załatwiały się tam. Po kilku dniach zaczęło śmierdzieć. Zrobiła się afera.

– Prezes kazał mi wszystko posprzątać. Nie było rady. Wziąłem trzydniowy urlop, szczotkę i szufelkę… Ale raz było i tak, że dostałem podziękowania za zwierzaka. Na piśmie! Po wyciągnięciu topielca. Na brzegu plątał się pies. Wyraźnie czekał na pana. Policjanci chcieli kończyć akcję i usłyszałem, jak się umawiają, że psa podrzucą do najbliższej wsi. Powiedziałem im, że nie ma mowy, choć to był pudel, a ja nie znoszę pudli. Skończyło się na tym, że sam zostałem z psem, czekając kilka godzin na przyjazd rodziny zmarłego. Kupiłem mu coś do zjedzenia, zabrałem do mego biura. Rodzina zmarłego zjawiła się przed północą. I mimo tragedii, jaką przeżyła, bardzo się ucieszyła, że zadbałem o psa. Napisali do prokuratury podziękowania. To była jedna z najmilszych dla mnie chwil.